Zimowa Amazonia, luty 2015





Jest druga niedziela lutego. Rozpoczynam swój codzienny leniwy poranny rytuał. Leniwy bo przez ostatnie dni pogoda nie pokazała swojego piękniejszego oblicza. W trakcie konsumowania śniadania dostrzegam przez okno pierwsze promienie słońca i skrawki błękitnego nieba. Pojawiła się nadzieja na fajną przejażdżkę ale jako, że na fullu jeszcze była opona slickowa pojawił się dylemat ...a może jednak nie warto...? Opcja aktywniejsza zwyciężyła więc oponę Continentala zastąpiłem SMART SAMem w wersji 2,25 i z wielką ochotą pognałem w trasę. W planie miałem zrobić trasę Nadwiślańskiej Amazonii ale w wersji nieco skróconej ze względu na zbyt późny wyjazd.
Szybko przemknąłem asfaltową dojazdówkę i w okolicach Międzylesia zatopiłem się w leśny świat lekko przyprószony białym puchem. Był lekki mróz więc jazda po wszelkim błocku była szybka acz mało komfortowa. Jednak trakcja była pewna nawet przy niewielkich koleinach.



 Na leśnych ścieżkach od razu spotyka wielu biegaczy i spacerowiczów ale ani jednego rowerzystę. Nie dziwię się  gdyż mało kto lubi jeździć po śniegu.



Docieram do pierwszego znanego mi  jeziorka. Jest zamarznięte a z uwagi na brak słońca jest jednolicie szare.




Szybka fotka dokumentująca stan rzeczy i dalej w trasę. Poruszam się szlakiem czerwonym. Tym razem nie gubię szlaku gdyż brak liści daje bardzo dalekie widzenie.  Dzięki temu odkrywam kolejne podmokłe tereny.








W trakcie długiego wędrowania po nowych terenach koło mnie przelatuje kilku rowerzystów a w dalszej kolejności odkrywam coraz więcej ich śladów.




Docieram do Mieni. Trasa jest w dalszym ciągu przyjemnie przejezdna a nieśmiało pojawiające się słońce daje nadzieję na lepsze ujęcia. Niestety za każdym przebłyskiem słońca niczym w kwietniu pojawiają się przelotne opady śniegu.






Rezygnuję z trasy nad Świdrem i robię szybki przelot przez Wiązownę aż nad Wisłę. W między czasie pojawia się tak potężny opad śniegu, że byłem zmuszony do odpalenia rowerowej lampki a sam po kilku minutach byłem oblepiony jego mokrą warstwą .




Jednak tuż nad Wisłą opad gwałtownie ustał i na nowo pojawiło się słońce. Z wielką ochotą zagłębiłem się w dobrze mi znane dzikie nadwiślańskie tereny.




Jako, że lubię odkrywać nowe ścieżki więc opuszczam dobrze mi znany singletrack i udaję się mało widoczną przecinką.





Niestety przecinka okazuje się nie tylko nie przejezdna ale nawet nie do przejścia na skutek licznych zawałów i podtopień wywołanych przez bobry.




Zatem wracam na dobrze mi już znaną drogę, która oferuje tym razem znacznie lepsze widoki. Dzięki temu odkrywam kolejne dzikie ścieżki a w rezerwacie Wyspy Zawadowskie docieram do przepięknych terenów z wąskimi pasami płycizn i wydm.












Za płyciznami jest zakole rzeki i jak to w zakolu są liczne tereny z wysokim brzegiem




.
.



Lokuję się na jednym z brzegów by podziwiać piękną i niecodzienną panoramę Warszawy


.
.





Jest tak przyjemnie spokojnie, chociaż wiatr szybko wychładzał wszystkie moje członki, że z wielkim żalem opuszczałem to miejsce. A z wielką chęcią bym tu spędził biwak, zimowy biwak.
W dalszej kolejności w okolicach piaskarni napotykam na kolejne liczne ślady żerowania bobra







Jeszcze tylko obowiązkowa wizyta przy zniszczonych umocnieniach hydrodezyjnych



.



 ... z których ponownie roztacza się panorama na tereny elektrociepłowni Siekierki....




...a także na wiślańskie płycizny
.

.



Przy mocno już zachodzącym słońcu wjeżdżam na moje tereny





 Wycieczkę kończę z zaledwie wynikiem 44 km

Statystyka

  • Dystans 44.71 km
  • Czas trwania 3g:56m:41s
  • Średnia prędkość 11.3 km/h
  • Maks. prędkość 32.4 km/h
  • Kalorie 2735 kcal
  • Nawodnienie 1.50L
  • Min wysokość 81 m
  • Maks. Wysokość 170 m
  • Łącznie w górę 178 m
  • Łącznie w dół 42 m


Mapa trasy



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz